wtorek, 15 stycznia 2013

Tytuł bloga

Tytuł mojego bloga nie jest przypadkowy... Może przypadkowo gdzieś ten cytat znalazłam, ale on tak doskonale odzwierciedla realia. Ten cytat jest tak prawdziwy.
Kiedyś gdy myślałam o rodzicach którzy tracą swoje dzieci, byłam pełna podziwu ze Oni jakoś dają sobie radę, że to przeżyli. Ludzie tracą swoje pociechy w różnych okolicznościach, czy przez chorobę, wypadek, a czasem tak jak wiele z Aniołkowych mam po prostu nie zna się przyczyny. Ale ból jest bardzo mocny bez względu na sytuację w jakiej dzieci odchodzą. Ja gdy straciłam moją córkę cierpiałam bardzo, ale potem właściwie zaraz na początku jakoś byłam taka... ospała. Chyba wtedy jeszcze nie docierało do mnie co się stało. Wróciłam do domu i wszystko było jak dawniej. Ludzie dalej żyli sobie swoim życiem, chodzili ulicami uśmiechnięci, więc właściwie co się zmieniło? Oprócz tego że cała ja i całe moje życie, to życie innych biegło dalej.
Potem przyszedł czas, że przestałam o Niej myśleć ale im większą miałam tego świadomość to tym większe wyrzuty sumienia że tego nie robię. Nie wiem czemu się tak działo, pewnie to jakiś kolejny etap żałoby.
Później przyszło opamiętanie, i straasznie cierpienie. I płacz każdego dnia. W końcu zdałam sobie sprawę że ja tak dłużej nie dam rady. Bo ten strach i ból nie pozwalały mi oddychać. Wtedy własnie obiecałam mojej córce, że nie będę się smucić, nie będę płakać. Będę żyć. Ale chyba zrobiłam to bardziej dla Niej niż dla siebie. Chociaż na początku to się nawet udawało.
I tak minęło tyle już miesięcy a ja wciąż żyję. Albo raczej dopiero żyję choć i teraz zdarzają się momenty ciężkie. Ale daję radę i z tego się cieszę. Bo tak jak w tytule bloga... ja w najgorszym momencie swojego życia dostałam niesamowitą siłę, która umożliwiła mi żyć dalej.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Mój Aniołek - Nasza historia


Jest to historia którą spisałam rok temu:

1,5 roku temu mieliśmy ślub, piękny dzień, wyczekiwany przez prawie 6 lat związku. Nie planowaliśmy od razu dziecka. Ale w czerwcu 2011 roku zaczął spóźniać się okres, a ja cała w nerwach i z duszą na ramieniu robiłam test, pierwszy 2 czerwca ? ledwo widoczna druga kreska i postanowienie, drugi test zrobię za tydzień. Robię go 9 czerwca ? dwie grube krechy. Szczęśliwy dzień ale i pełny obaw i lęku. 4 miesiące wcześniej miałam zabieg usunięcia pustego jaja płodowego, tak bardzo się bałam, że znów coś pójdzie nie tak. Kolejne postanowienie, do lekarza pójde w drugiej połowie czerwca. Na wizytę umawiam się na 23.06. To już 8 tydzień. Widzimy bijące serduszko, wcześniej nie mieliśmy tego szczęścia, zaczynamy wierzyć że tym razem będzie inaczej. Tym razem na pewno będzie ok.Termin mamy na 7,02,2012 r. Wszystko było tak jak miało być. Zaczęły się mdłości i nie możność jedzenia właściwie niczego. Miałam stały jadłospis składający się z kilku dosłownie rzeczy. Trwało to gdzieś do połowy sierpnia. W 12t6d mieliśmy badanie genetyczne. Wyszło, że nasza dzidzia jest zdrowa, rozwija się prawidłowo. Mieliśmy co prawda malutki kłopocik bo akurat na badaniu zasnęła i nie chciała się odwrócić przez co lekarz nie mógł jej dokładnie zbadać. Wysłał nas na króciutki spacerek w ?podskokach?, tak aby maleństwo się obudziło ? Spacer okazał się skuteczny, pan doktor wymierzył dzidziusia, nagrał nam filmik, dał kilka zdjęć ? teraz to właściwie jedyna pamiątka, jedyne zdjęcia z ciąży. Lekarz chyba przeczuwał że coś może być nie tak, może dlatego nigdy nie dawal mi innych zdjęc? 
Wszystko szło pięknie i po naszej myśli. Pracowałam cały czas, i planowałam pracować jak najdłużej, czułam się bardzo dobrze to czemu rezygnować z pracy? Wszelkie badania krwi i moczu jakie były robione były w normie, aż się dziwiłam. Od dłuższego czasu czułam się rewelacyjnie. Przez jeden moment pomyślałam, to aż nie możliwe. W końcu nadejdzie ten dzień, w którym wszystko się zepsuje...
W 15 tygodniu gdy byliśmy na grillu u znajomych poczułam jak coś mi się leje. Drugi, trzeci raz coś mi chlupnęło, tak że miałam całe mokre spodnie. Przestraszyłam się nie miłosiernie. Serce waliło jak oszalałe. Ale nic, idziemy do domu. To nie krew. Wody? W nocy przestało się lać. Na drugi dzień umawiam się na wizytę, mowię lekarzowi co się stało, on sprawdza. Mówi że wszystko w porządku. Wody w normie, serduszko pięknie bije. Dostałam nakaz, jakby jeszcze raz coś takiego się zdarzyło, natychmiast jadę do szpitala, tam od razu sprawdzą, bo jeśli to wody to po 1. Od razu do szpitala a po 2. Muszę zdawać sobie sprawę że na tym etapie ciąży nie da się utrzymać. Więcej się to nie powtórzyło ? na szczęście. Potem jedziemy na wakacje. Od dłuższego czasu mieliśmy zaplanowany wyjazd do Soliny z przyjaciółmi. Było super, tylko tydzień ale było fajnie. W ciągu tego tygodnia jednego dnia obudziłam się a na bieliźnie zobaczyłam brązową plamę. Mieliśmy jechać do szpitala, ale przeszło ? teraz wiem, że powinnam jechać i nie bać się niczego! Najgorsze i tak było przede mną...
Wróciliśmy z wakacji. To był czas na badanie połówkowe. Wizytę zaplanowaną miałam na 3 października, jednak na kilka dni przed rozchorowałam się dosyć bardzo. Tak mnie kaszlało, gorączkę lekką miałam. Zadzwoniłam do lekarza, pytam co mogę na to wziąć. Dzwonię znów bo w nocy coś się ze mnie lało, lekko zaróżowione, ale w dzień czysto i sucho. Kolejna noc i znów to samo. To był niedziela. Każe mi przyjść w poniedziałek. Kładę się na łóżku do usg. On patrzy i patrzy. Ja się zaniepokoiłam bo coś długo nic nie mówi. Pytam czy wszystko w porządku, serce już wali Jak opętane. Przypomina mi się sytuacja z 7 lutego gdy lekarz szukał zarodka w pierwszej ciąży, szukał długo zanim powiedział, ze nic nie ma. Tym razem powiedział, że z dzidziusiem wszystko ok. ale wód płodowych jest bardzo Mało. Znów nerwy. Wiem co to znaczy. Siostra z powodu wód płodowych uciekających leżała od 16 tygodnia do 27 w szpitalu. Mam swiadomość, że u mnie może się to skonczyć inaczej niż u niej. To był koniec 20 tygodnia. Każe przyjść następnego dnia do drugiego gabinetu gdzie ma lepszy sprzęt. Piję 2 litry dziennie wody, mając nadzieję że to pozwoli uniknąć szpitala, że to spowoduje że wody przybiorą. Nie przybrały. Dał mi skierowanie do szpitala Z powodu ? małej ilości płynu owodniowego?. Pytam co może być przyczyną? Odpowiada że wiele czynników. Coś z łożyskiem a może coś z dzieckiem, z jego układem moczowym, może nie być nerek, itp. No pięknie. Przecież bez nerek nie da się życ!!!! Następnego dnia jadę do szpitala. Myślę sobie a raczej łudzę się że to przecież na chwilkę, na kilka dni. Niebawem wyjdziemy do domu i dalej wszystko będzie ok. Przyjmują mnie na oddział, robią wstępne badanie usg ? brak poprawy, nadal to samo. Dopiero następnego dnia robią mi bardzo dokładne Badanie połówkowe ? to którego nie zdarzyłam mieć. Wszelkie nadzieje pozbawione. Już nie zmniejszona ilość płynu owodniowego. Teraz już brak wód płodowych, bezwodzie. Widok mojego dziecka ściśniętego przez powłoki macicy... nie dopisania ? mimo, że lekarka która robiła to badanie stwierdziła, że waga ok., brak płynu nie przeszkadza dziecku. Pytam czy to dlatego wciąż nie czuję ruchów a to już leci 21 tydzień, ona na to mi odpowiedziała, że ja w ogóle czuć ruchów nie będę. Następny dzien, piątek, ranne godziny, czuje jak coś mi się porusza, mocniej i mocniej. O Boże! To moje dziecko, to pierwsze ruchu mojego dziecka, moje słoneczka!!!! 28 wrzesien! Pamiętam dokładnie! Na badanie neiwiem jak szłam, tak bardzo się denerwowałam. Ale jest sukces! Moje dziecko ma układ moczowy, ma nerki, pęcherz moczowy, ma żołądek!!!! Jeden krok do przodu!! Budowa w porządku, przepływy też ok. co dalej w takim układzie? U mnie wciąż załąmka i strach o to co będzie. Tego samego dnia przychodzi do mnie jakaś młoda kobieta. Pyta czy ja się tak nazywam, mowię że tak. Prosi mnie na zewnątrz czy możemy porozmawiać. W głowie zapaliła mi się lampeczka. No ale nic, idę. Ona się przedstawia, jest psychologiem. Tłumaczy że muszę mieć nadzieję, że tak się zdarza... halo! Czy ona wie o czymś, o czym ja Niewinem??? Czy jest coś co powinnam wiedzieć?? Nie ? wie tyle co ja. Mówi mi to samo co lekarka która robiła mi usg. Że mieli kiedyś taką pacjentke, która przyszła do nich w 15 tygodniu bez wód, okazało się że wcześniej była gdzieś na wakacjach w Egipcie czy gdzieś, tam złapała infekcję i to było przyczyną braku wód. Że leżała u nich 3 tygodnie i wkońcu wody się pojawiły, dotrzymała do końca ciąży i urodziła zdrowe dziecko. To mi dało nadzieje! Moje dziecko też urodzi się zdrowe! Na obchodzie lekarz mówi że wprowadzą mi antybiotyk, że być może mam jakąś infekcję, że po tygodniu zrobimy usg i zobaczymy czy coś się zmienia. Zmieniło się tyle że zamiast bezwodzia wód miała 2,0 cm. Po tygodniu chyba zrobili mi posiew z szyjki... chlamydia ujemna, mycoplasma ujemna, ureaplasma dodatnia!! Wiedziałam co to za bakteria, moja siostra ją miała, to przez nią uciekały jej wody!! Strach, wielki strach!! Przychodzi do mnie mój lekarz, mówi żeby się tym nie przejmować, ze dopóki nie przebije worka płodowego to jest ok. mówi też że konsultował się z lekarzem prowadzącym. Widzi ze budowa dziecka jest ok., ale on to wiedział, bo przeciez robił usg i widział nerki itd. :O o co chodzi? Co ten człowiek do mnie mówi??? On widział nerki?? I mi nie powiedział?? Myślałam że wybuchnę, że walnę go w twarz. Widział i mi o tym nie powiedział? Czy on sobie zdaje sprawę z tego ile ja nerwów zjazdłam przez to? Ile ja nocy nie przespałam? No nic, nie wolno mi się denerwować. Lekarz prowadzący wprowadził mi jakieś dwie tabletki dopochwowo na tą ureaplasme. 4 dni ok. któ?ejś nocy obudziłam się, wyszłam do ubikacji a tam cała wkładka mokra!! Wody?> znów? Na obchodzie pytam lekarza, on mówi ze te tabletki mogą coś takiego powodować. Nie martwie się. Kolejna noc, znów się budze bo czuję że mokro. Wychodzę do wc patrze... krew!! Rozcieńczona krew, cała wkładka mokra! Zaczynam płakać. Koleżanka z pokoju dzwoni po pielęgniarkę, wie że coś jest nie tak. Przychodzi lekarz, kazę czekać do rana, jakos to plamienie się uspokoiło. Przed obchodem przychodzi po mnie lekarz, bierze na usg a tam... wód jest 4,5 cm, hura aa może będzie dobrze!! Szyjka lekko się skróciła, ALE NIE MA rozwarcia. Jest ok. takie plamienie miałam już do końca ciąży. Ciągle kazali brac mi mimo to luteinę dopochwowo, co było dla mnie paranoją! Za kilka dni kolejne usg i obietnica lekarz że jak będzie ok. to wypuszczają mnie do domu, ale ja czuję że nie jest ok.,że nie wyjdę do domu, jeszcze nie teraz. Usg, wód 1,5 cm. Znów szok!! Znów płacz, co się dzieje, co jest grane do cholery!!!??? Każdy kolejny tydzień coraz gorszy, każdego tygodnia dzieję się coś złego. Zastanawiam się co się jeszcze wydarzy? 21 października krwawię. Mam leżeć, tylko do wc mogę wyjść. Jest docent na konsultacjach. Znów krwawienie po południu, biorą mnie na badanie. Docent od razu stwierdza uciekanie wód płodowych. Leżę! Mówi mi żebym wytrzymała jeszcze 4 tygodnie i będzie ok. wiem, że nie wytrzymam. W sobotę dalej krwaiwie, w nocy... cały czas. Wołam lekarza, decydują się na podanie sterydów na płucka dla dziecka. W niedzielę dostaję pierwszą dawkę. W nocy w niedzielę zaczyna się mocne krwawienie. W poniedziałek ? bardzo duży, bardzo obfity krwotok. Pytanie co się dzieje. Biorą mnie na usg. Brak rozwarcia, szyjka skrócona, krwiaczek. Skąd się wziął? Macica zaczęła się obkurczać. To dlatego w nocy czułam ból i lekkie skurcze brzucha, jakos mnie one nie zaniepokoiły. Na kolejnym usg krwiaczej jakby znikł, łożysko się nie odkleja. Może będzie ok., ale mam się liczyć że jeśli sytuacja się potów?zy, będą zmuszeni rozwiązać ciążę, ze względu na mnie. Po południu krwawienie ustępuje, pozostaje lekkie plamienie. Dostaję drugą dawkę sterydów. A podobno miały boleć... we wtorek mój mąż rozmawia z lekarzem, mówi że już nie ma zagrożenia, że sytuacja się poprawiła., że może będzie ok. mąż pojechał, a ja się uśpiłam. Obudziłąm się po godzinie z okropnym bólem brzucha, nie macicy, cały brzuch dookoła mnie bolał. Wezwałam Pielęgniarkę, mówię że coś jest nie tak. Że boli mnie strasznie brzuch, nie mogę się na bok odwrócić bo tak boli. Że może to jelita czy coś, bo od niedzieli zakazli mi wstawać w ogóle, nawet do wc nie mogłam iść. Powiedziała że nic bez lekarza nie może mi dać, kazała czekać do obchodu. Ale jak mam czekać, starałam się. Ale nagle dostałam strasznych dreszczy, co się dzieje? Ja się trzęsę a całe łóżko razem ze mną. Boję się. Jakimś cudem udaje mi się podnieść telefon i zadzwonić po siostrę... od razu woła lekarza. Przychodzi, daje antybiotyk, i czopek na wypróżnienie. Troszkę lepiej. Ale sytuacja znów się powtarza. znów ogromne dreszcze. Temperatura 39,5, co się dzieje??? Mam jakieś omamy? Oglądam serial? Ale przecież nie przełączałam kanału na odpowiedni to jak go oglądam? To chyba zbyt wysoko temperatura. Znów przychodzi lekarz. Biorą mnie na usg. Niby ok., sprawdzają ułożenie dziecka. Główkowe. Jak się nie poprawi, będzie poród, Sn. Ale jak to? Przecież dopiero zaczął się 25 tydzień. To za wcześnie. Lekarz mówi że już nie dają mi leków przeciwskurczowych, że jeśli zaczną się skurcze, nie będzie odwrotu. Zaczeły się. Około pólnocy. Dziwne, a wydawało mi się że dopiero nad ranem, między 5-6 rano. O tym, dowiedziałam się dopiero po przeczytaniu smsów które wtedy pisałam do męża. Całą noc utwierdzali mnie w przekonaniu że urodze Sn. Dlaczego skoro wcześniej lekarz prowadzący mówił tylko o cc? Czyżby przekreślili moje dziecko? Przecież ono jeszcze żyje!!! N koło 6 przychodzi lekarz, bada mnie. Około 1 cm rozwarcie, tracę nadzieję. A może dawno ją straciłam? Lekarz tłumaczy mi bardzo spokojnie, trzyma mnie za rękę i mówi, że będzie Sn bo to dla mnie lepiej, bo kiedyś w przyszłości jakbym chciała mieć jeszcze dziecko... gadanie! Po 7 przewożą mnie na porodówkę. Robi się nieciekawie, to się dzieje naprawdę. Skurczę to już nie tylko twardnienie brzucha co 4 minuty, to już ból, duży, mocny. Już zaczynam powoli pokrzykiwać. Leżę na Sali przyporodowej, przychodzi położna. Mówi że musi o to zapytać, ale ona musi wiedzieć jak ma wypełnić papiery. Czy chcemy zostawić dziecko w szpitalu żeby oni skremowali, czy chcę wziąć ze sobą i sama pochować. O czym ona do mnie mówi?? Jakie papiery. Przecież ja kilka minut wcześniej słyszałam bicie serduszka mojego dziecka. Do cholery o co chodzi? Popłakałam się, mówię że Niewinem. Przychodzi za chwile. Przeprasza. Mówi, że położne które mnie przywiozły powiedziały jej że jestem w 23 tygodniu i że moje dziecko umarło. Znów przeprasza. Uhh ulga! Mozę jest jeszcze nadzieja, przecież ratują takie dzieci. Przychodzi obchód, badają mnie, 3-4 cm rozwarcia. Jedziemy na salę operacyjną, trzeba ratować dziecko! Boże mój, wkońcu lekarz który wierzy że moją perełkę da się uratować! Na Sali operacyjnej już wszystko szybko się działo, z 20 osób, już każą mi siadać, już znieczulenie, a ja mam skurcz, jak mam się ruszyć jak nie mogę? Znieczulenie już zaczyna działać, co za ulga, już nie boli... zaczynają operować a ja czuję się jakby mi ktoś brzuch rozrywał. Straszne uczucie. Wyciagają maleństwo i już biorą, ktoś zapytał jaka płeć. Dziewczynka!! O Boże, mamy córeczkę! dziadkowie będą dumni, wkońcu mają wnuczkę, pierwszą wyczekaną ? przychodzi mąż, widział ją, jest taka malutka! Mówi, nasza Polusia jest piękna!! już ją wzięli, nawet jej nie widziałam. Mnie przewożą do innego szpitala, z podejrzeniem sepsy. Tam okazuje się że mam obustronne zapalenie płuc. To był 26 październik w środę, o godzinie 8,38 urodziła się nasza córcia, ważyła 650 gr i mierzyła 37 cm. Mąż się cieszył, że byłaby koszykarką tak jak on. Wtedy niewiedziałam, ze nie będzie mi dane jej nigdy w życiu zobaczyć. Teraz leżąłam na OIOMie w innym szpitalu. Następonego dnia obudzili mnie o 7,30 i kazali iść się umyć i chodzić. A ja byłam po cesarce nie miałam siły. Czekałam na mężą, był u Polusi. Przyjechał. Rozałdował mi się telefon. Zadzwonił na oddział, podali mi słuchawkę, mówił że wychodzi od niej, że jedzie do mnie, że lakarze dają jej dzień. Jeden dzień życia! Przyjechał do mnie. Posiedział 2 godziny i znów pojechał do córci. Powiedział że chce przy niej jeszcze posiedzieć. Zrobił zdjęcie, nagrał krótki filmik, ale ja nie chciałam go zobaczyć, bałam się, czułam się tak jakby ona już odeszła. Odeszła kiedy mąż wyszedł na chwilkę ode mnie na korytarz, wtedy zadzwonili ze szpitala. Nie dali rady jej uratować. Ja o tym dowiedziałam się następnego dnia dopiero. Mąż nie chciał bym się denerwowała, widział w jakim stanie jestem fizycznym, ze mną tez nie było dobrze. W piątek 29.10 przyjechał a ja gdy go tylko zobaczyłam, zapytałam co z Polusią. Odeszła. Co? Jak to? Jak odeszła? Dlaczego na mnie nie poczekała? Nie zobaczyłam jej, nie dotknęłam. Odeszła 27 października o godzinie 15,45. Dlaczego przenieśli mnie do tego szpitala, przecież jakbym przy niej była, jakby mnie czuła obok siebie, może miałaby więcej siły by żyć?? Przecież tyle o Nią walczyłam, tyle na nią czekałam!! Jakim prawem, ktoś tam na górze zdecydował że moja córcia nie może żyć? O dziwo przyjęłam to w miarę spokojnie! Te pytania zaczęły napływać następnego dnia, najgorszego w moim życiu, gdy wszystko do mnie dotarło. Dlaczego nie było dane mi jej zobaczyć? Dlaczego nie mogłam jej dotknąć? Na biomie leżałam do poniedziałku, na normalny oddział przenieśli mnie 1 listopada, w pierwsze święto mojego Aniołka. I od razu szok, mam leżeć z 3 kobietami każda do porodu? W pewnym momencie wszystkie miały podpięte ktg, rozmawiały o imionach dla swoich dzieci. Tylko ja miałam z nich córeczkę, czułam się dumna. Tylko dlaczego jestem mamą Aniołka? 
Wkońcu, po prawie 5 tygodniach wyszłam ze szpitala. W tym samym dniu widziałam miejsce gdzie moje dziecko miało mieć swój domek. I to nie było nasze mieszkanie. To był kawałek ziemi gdzieś na cmentarzu wśród innych Aniołków. Zobaczyłam to miejsce i serce zaczęło mi krwawić. Dlaczego???? Niech mi to ktoś po ludzku wytłumaczy, dlaczego??na następny dzień wybieraliśmy trumienkę, zamiast wózka biała trumienka. Zamiast do chrztu nieśliśmy ją do jej grobku, pytam się dlaczego? Dlaczego tak się stało? Czy ja zrobiłam coś złego w życiu? Pewnie nie byłabym dobrą matką. A może w ogóle nie jest mi dane nią być?
Nie mogłam i wciąż nie mogę się z tym pogodzić. Nie rozumiem. Moja córeczka powinna się pojawić na tym świecie na dniach, na 7 lutego miałam termin, może byłaby już z nami, a tymczasem nie ma jej już od 3 miesięcy ? tego nie da się zrozumieć. Ona miała dać nam tyle radości i szczęścia!!

niedziela, 13 stycznia 2013

Na początek

Witam, podążając za koleżanką postanowiłam założyć własnego bloga. Będę dzielić się z Wami przeżyciami z różnych dziedzin życia. A jedną z nich będzie oczekiwanie na swojego własnego bobaska :)
Obecnie jestem już mamą Aniołka Poli, i to przy okazji tłumaczy nazwę jaką wybrałam dla tego miejsca.
Wkrótce opiszę  jak to się stało, że tu jestem :)